"Milczeć, gdy trzeba. Stać, gdy każę. Kochać – tak, jak pozwalam."
Był wieczór. Cichy, jesienny, pachnący liśćmi i deszczem, który dopiero miał spaść. Lubię takie wieczory. Zawsze wtedy świat zwalnia. Zrzucam wysokie buty, ale zostawiam gorset. On siedzi na podłodze, dokładnie tam, gdzie go zostawiłam rano – przy moim fotelu, w pozycji, którą już zna na pamięć. Ma ręce splecione z tyłu, oczy spuszczone. Nie patrzy bez pozwolenia. Nauczyłam go tego. Był kiedyś inny. Krnąbrny, pyskaty. Z tym swoim wiecznie ironicznym tonem. Chciał mnie „podważać”. Tak mówił. Że „partnerstwo” to rozmowa, nie rozkazy. Śmiałam się wtedy cicho. Nie z niego. Z jego naiwności. Ale zamiast go zostawić – postanowiłam go przemienić . Bo przecież w surowych chłopcach jest tyle potencjału, o ile ktoś umie ich łamać z czułością. Więc uczę go. Codziennie. Zaczęłam od prostych zasad. Nie wchodzi, dopóki nie zawołam. Nie odzywa się, dopóki nie padnie jego imię. Nie wstaje, gdy siadam. I przede wszystkim: pisze dziennik pokory . Codziennie wieczorem, zanim klęknie przy moich stop...